Patryk i Pan

Zofia van der Vorst-Ksycka

Patrzył z dala Patryk dumnie
zamku widział białe mury
i trzy pyszne jego wieże
łaskoczące białe chmury.

Coś mieniło się wśród drzew,
drugie niebo, jakby lustro,
przeplatane złotą przędzą
skacze coś wysoko, bystro.

Pędem puścił się do stawu
i po drodze myślał w prędce,
po podbierak najpierw biec,
czy zatrzymać się przy wędce?

Spojrzał w bok, zobaczył czółno
i do niego wskoczył zgrabnie,
co zobaczył, było wiosło
i dwie żywe ryby na dnie.

Zaświeciły mu się oczy
i uśmiechnął się pod wąsem,
w każdym ręku jedna ryba,
biegł już tańca krokiem, pląsem

do kucharza zamkowego
krzycząc, by już się sposobił
do smażenia, gotowania,
no bo on dwa pstrągi złowił.

Kucharz podniósł brwi w zdziwieniu,
co nie uszło Patrykowi,
bo zamyślił się na chwilę;
jutro panu o tym powie.

“Gdzie się łapie pstrągi?
wiedzieć chciałeś mój Patryku,
ani w morzu, ani w stawie,
ale w rzece, lub strumyku”.

“Być nie może, ja nie wierzę,
wczoraj pstrągi, o mój panie,
z tej sadzawki w naszym parku
jadłem właśnie na śniadanie”.

“To coś jadł, to nie był pstrąg,
ale jakiś zwykły karp,
jakaś płotka, albo lin,
albo inny głupi żart”.

“Nie chcę panie tworzyć kłótni,
albo wroga w tobie mieć,
ale pstrąga jeść z sadzawki
to zupełnie inna rzecz”.

“Jakżeś głupi mój Patryku
to uwierzysz też i w to,
co się w stawie mieni w słońcu
to nie karpie, ale złoto”.

Patryk, zawstydzony w duchu,
nie chce przyznać się do błędu,
pokryć chcąc zakłopotanie,
wyleciało mu z rozpędu

“mówisz panie złoto,
co się w stawie świeci,
toż to wielki skarb
zaraz rzucam sieci!”

“Ach ! co począć z tym młokosem?”
wznosi pan ręce do nieba,
“obiecałem jego matce,
wiem ! nauki mu potrzeba”.

Zapisał pan więc Patryka
gdzieś do szkoły; niedorzeczność?
Ale nikt nie mrugnął nawet,
ot tak tylko, bo przez grzeczność.

Znowu stał na wzgórzu Patryk
i patrzył na zamek
ha !, do szkół uciekał
od swoich kochanek.

Bo z Amelią się zadał
wieczorem w komórce
i przyrzekał swą miłość
kucharzowej córce.

Ach, to jeszcze mało,
bo w nim rządza płonie,
nie potrafił się oprzeć
ogrodnika żonie.

Przez lat kilka bawił w świecie
Patryk, co wciąż gafy strzelał,
lecz, o dziwo, zaszła zmiana,
zmądrzał, czytał, nauki pobierał.

Pisał coraz dłuższe listy,
ku swego pana uciesze,
tęsknił, pozdrawiał wszystkich,
i wracał w swe stare pielesze.

Już rozniosło się po dworze,
Patryk zjeżdża w odwiedziny.
Wszyscy w podnieceniu wielkim,
w największym zaś dziewczyny.

Elegancki, z manierami
Patryk wręcz nie do poznania,
po staremu przyjacielski,
lecz, pewny własnego zdania.

Uścisnął z wielkim uczuciem
patrona swego i pana,
a potem Bogu w kaplicy
dziękował już na kolanach.

Skrzypnęły drzwi leciutko,
pan stanął obok niego,
“niech cię Panienka Święta
zawsze broni od złego,

nie mam nikogo na świecie
prócz ciebie, tak jak syna,
chcę byś nim został naprawdę,
to moja wola jedyna”.

“I ja ciebie panie jak ojca
widziałem przez całe lata,
nie znałem moich rodziców,
tyś dla mnie zawsze był tata”.

“Szczęśliwe to były chwile
mieć cię u mego boku,
teraz dzielę cię z wiedzą, ze światem;
smutno, czasem łza w oku”.
“Nie martw się mój staruszku
tu leży me przeznaczenie.
Gdy tylko skończę szkoły
wrócę na twoje mienie”.

“Zapisałem już wszystko
na twoje własne imię
i miałem cichą nadzieję,
że osiedlisz sie przy mnie”.

“Chciałem poprosić cię ojcze
jest taka jedna dziewczyna
przyjmij ją jako swoją
zrób to jak ojciec dla syna.

Ona już w swoich myślach
zna wszystkie tutaj zakątki
czeka na twoją decyzję
i w nasze szczeście nie wątpi”.

“Oj smutne będą te inne
co cię cierpliwie czekały,
ale wybrałeś już widzę,
a jam szczęśliwy cały.

Przyjmę w domu jak córkę
i czekać będę na wnuki,
tylko zmieni się jedno,
od razu trochę nauki”.

Wyszedł Patryk na wzgórze
czekał na swoją wybrankę
aby wprowadzić ją w życia
biało – złotą sielankę.